Zawsze ciemny, zawsze zimny, dociera do mnie dreszcz.
Gdy w pokoju, czy pod drzewem, ciemności widzę deszcz.
Słyszę głosy w głowie, burze całą, niepokonaną.
Nic już nie ma, zakrywam oczy i twarz znękaną.
Siedzę cicho, trzęsę się, słysząc w głowie śpiew.
Cichuteńki, delikatny, lecz po chwili gniew.
Krzyki, wrzaski, trzaski, spięcia.
Otwieram oczy, cisza znów i lekkie drgnięcia.
Ciało moje, takie chłodne, takie zimne.
Coś podchodzi w mą stronę, bardzo zwinnie.
Lecz niżej schody są, wstałam i zbiegłam.
Do piwniczki winnej, gdzie wejścia strzegłam.
Drzwi stare, drewniane, otwieram szybko.
A za nimi wino, korytarze, dym, łuczywko.
Wszędzie smród win i zaschniętej krwi.
Słyszę odgłos... potwór, pomóżcie mi.
Siedzę cicho, za jedną z beczek win.
A pod nią nogi, nieludzkie niby rozszalały nimb.
Głos okropny, jakby coś się dławiło.
Z bólu jęczało, syczało, charkało, wyło.
Twarz w kolana schowałam, by mnie nie zauważyło.
Lecz to coś uderzało w beczkę i mnie dobyło.
Twarz jego niby do połowy, cała pozszywana.
Nie miała dolnych warg ani powiek, roztrzaskana.
Patrzyło jeszcze przez chwilę, a ja się bałam.
Zatrzymało się, a ja czekałam.
Wiedziałam, że to koniec, że nie ma ratunku.
Tak, też się stało. Pożarło mnie, bez warunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz