Każdego dnia, kajdany bolą bardziej.
Czuję jakby ściśniały się twardziej.
Sny moje, na jawie, tak dalekie.
Niczym najgorszy Strażnik Wrót Piekieł.
Uwięziona siedzę, na dnie lochów.
Prędko zmienię się w górkę prochów.
Czy ktoś mi pomoże? Uratuję z tego miejsca?
Wyciągnie, czy może wywleknie Dobrodziejca.
Szare ściany, powoli tracą swą barwę.
Obrzezane wśród smrodu przez larwę.
Kajdany trzeszczą, tworząc muzykę.
Chyba znalazłam nową taktykę.
Uderzać o ściany zacznę łańcuchami.
I krzyczeć i śpiewać nad biedactwami.
Co przyjdzie tu straż, mająca mnie uciszyć.
Lecz ja się nie dam tak łatwo zaciszyć.
Gdy podejdą tak blisko, na ile Ja sięgam.
Za łeb ich uchwycę i łańcuchami zwięgam.
Klucze szybko, zwinnie chwycę.
I sprytnie uwolnię się z Kajdan korzycę.
Szkoda, że to tylko ma myśl była.
Prędzej niż to zrobię, utonę w piłach.
Łańcuchy zbyt krótkie są by wydać tak głośny dźwięk.
A ja kilkanaście metrów nad ziemią znajduje się.
Jest to mój kolejny blog, jednak w tym chciałabym zamieszczać jedynie moje wiersze i poezję, którą tworzę.
sobota, 6 lutego 2016
środa, 3 lutego 2016
Mroczny Zew
Ciągle szaro, ciągle czarno.
Brak kolorów, deszcz nadarmo.
Wszystko blednie, skrzy się lód.
Nie każdy ma chęć umierać znów.
Idźmy stąd, weźmy szkło.
Wyzwij krew, odejdzmy stąd.
Idźmy tam, pętlę zwiąż.
Powieśmy sie, widząc lonż.
Coraz więcej smutku w mej głowie jest.
Coraz więcej odwagi w sercu gęstł.
Gdy nie ma Cię przy mnie, jestem sama.
Nic innego jak tylko się złamać.
Stoję w miejscu, patrzę w tył.
Pełen wspomnień widzę pył.
Piękne czasy, byłeś przy mnie.
Czy to w zdrowiu, czy w mogile.
Pragnę Twego ciepła znów.
Lecz Ty chcesz mnie spędzić w grób.
Więc z Twej drogi usune się.
Stracisz bliskość, jak i mnie.
Znowu łykam swe lekarstwa.
Więcej, więcej, do snów cesarstwa.
Na wpół przytomna pisze ten list.
Wiec, że Cię Kocham, nie zmieni tego nic.
Brak kolorów, deszcz nadarmo.
Wszystko blednie, skrzy się lód.
Nie każdy ma chęć umierać znów.
Idźmy stąd, weźmy szkło.
Wyzwij krew, odejdzmy stąd.
Idźmy tam, pętlę zwiąż.
Powieśmy sie, widząc lonż.
Coraz więcej smutku w mej głowie jest.
Coraz więcej odwagi w sercu gęstł.
Gdy nie ma Cię przy mnie, jestem sama.
Nic innego jak tylko się złamać.
Stoję w miejscu, patrzę w tył.
Pełen wspomnień widzę pył.
Piękne czasy, byłeś przy mnie.
Czy to w zdrowiu, czy w mogile.
Pragnę Twego ciepła znów.
Lecz Ty chcesz mnie spędzić w grób.
Więc z Twej drogi usune się.
Stracisz bliskość, jak i mnie.
Znowu łykam swe lekarstwa.
Więcej, więcej, do snów cesarstwa.
Na wpół przytomna pisze ten list.
Wiec, że Cię Kocham, nie zmieni tego nic.
poniedziałek, 1 lutego 2016
Zimowy Wdech
Tamtego dnia, zimą to się zdarzyło.
Wzięłam wdech i w mym sercu zaiskrzyło.
Spotkałam Ciebie, miłość mego życia.
Która gdzieś w środku zapieczętowała wrycia.
Cicha zima, było ciepło.
Za oknem, słońce idealnie krzepło.
Śniegu po kalana było.
Pod stopami się pruszyło.
Ciepły Styczeń, początek miesiąca.
Nowy rok to nasz pogromca.
Polubiłam Cie ze wzajemnością.
A serduszko biło pełną żałością.
Kolejne lata spędziliśmy przy swoim boku.
Razem mieliśmy siebie, jak na obłoku.
Czułam się jak na chmurach, zimowych.
Mój wdech tam był jednym z uczuciowych.
Każde Twe słowo, moim słowem było.
Gdy Twoje ciało, krwią się chmurzyło.
Ja byłam blisko, przy Tobie, graj muzyko.
Chciałam Twego szczęścia, iskrząca syntetyko.
Tuliliśmy się oboje, gładząc policzki.
Patrzyliśmy w oczy jak małe chomiczki.
Trzymaliśmy swe dłonie.
Siedzieliśmy wtedy w salonie.
Kochaliśmy się bardzo i kochamy dalej.
Nasze serca biją dla siebie w przestrzeni małej.
I mimo, że nasze ciała są od siebie daleko.
To, że go Kocham, nic nie cofnie tego.
Żądza
Cicho trzepocze, w mym sercu.
Taka mała rzecz, nie warta urzęcu.
Idę spokojnie dalej leśną ścieżką.
Lecz to uczucie jest jakby spowite kreską.
Każdy to zna, uczucie to pragnienie.
U mnie to już Żądza zabija westchnienie.
Każdy mój oddech, coraz głośniejszy.
I każdy mój ruch też jest wonniejszy.
Widzę w oddali ofiarę swych pragnień.
Stoi, patrzy na mnie, kołyszy się zdanniej.
Podchodzę powoli, leciutko, po mokrych liściach.
A on ucieka, oddala się, znika w drzew kiściach.
Żądza ma zbyt wielka bym go zostawiła.
Wiec biegnę za nim, bym kroku dostąpiła.
Rzucam się w końcu na ofiarę pragnienia.
Odwracam jej twarz, lecz wyłania się z cienia.
Kobieta, która miała być mą ofiarą.
Okazała się wilko-człowiekiem i nocną marą.
Jednym ruchem ręki pozbawiła mnie życia.
Upadłam nieżywa, martwa, zero bycia.
Żądza moja była zbyt wielka.
Zaślepiona pragnieniem żywa tępicielka.
Teraz już martwa leżę wśród traw.
Chodź Ty pamiętaj co to ludzki traf.
Taka mała rzecz, nie warta urzęcu.
Idę spokojnie dalej leśną ścieżką.
Lecz to uczucie jest jakby spowite kreską.
Każdy to zna, uczucie to pragnienie.
U mnie to już Żądza zabija westchnienie.
Każdy mój oddech, coraz głośniejszy.
I każdy mój ruch też jest wonniejszy.
Widzę w oddali ofiarę swych pragnień.
Stoi, patrzy na mnie, kołyszy się zdanniej.
Podchodzę powoli, leciutko, po mokrych liściach.
A on ucieka, oddala się, znika w drzew kiściach.
Żądza ma zbyt wielka bym go zostawiła.
Wiec biegnę za nim, bym kroku dostąpiła.
Rzucam się w końcu na ofiarę pragnienia.
Odwracam jej twarz, lecz wyłania się z cienia.
Kobieta, która miała być mą ofiarą.
Okazała się wilko-człowiekiem i nocną marą.
Jednym ruchem ręki pozbawiła mnie życia.
Upadłam nieżywa, martwa, zero bycia.
Żądza moja była zbyt wielka.
Zaślepiona pragnieniem żywa tępicielka.
Teraz już martwa leżę wśród traw.
Chodź Ty pamiętaj co to ludzki traf.
Karmazynowa Róża
Była cicha i słodka, pięknem rozbrzmiewała.
Jednocześnie szalona i pewna, smutkiem błąkała.
Potrafiła być też gniewna i szydercza wyglądem.
Lub wrażliwa, jakby ukłuta żądłem.
Życie jej smutne, nietrwałe i ciężkie było.
Rodzina się rozpadła i zastępstwo przyszło.
Przyjaciele, na złą drogę piękną Różę zepchnęli.
Wprost w odmęty czeluści rozpaczy i tragedii.
Jedną przyjaciółkę, drobna Róża miała.
Ciemnowłosą, drugą Różę Hebanową zwała.
Kochały się dwie, ich przyjaźń była wielka.
Jedna drugą wpierała, sercem jak butelka.
Często po parkach spacerowały
i zaludnioną plażę często odwiedzały.
Na rowerach setki kilometrów objeżdżały,
i Pod Wielkim Mostem przejeżdżały.
Róża na swej drodze wiele spotkała miłości.
Mimo to, żaden nie był wart tej piękności.
Zranione serduszko miała nie raz.
Przykro jej było, że taki jest świat.
Nagle coś się złego w ich życiu stało.
Drogi się rozeszły w ich sercach biedniało.
Jedna piękna Róża, rozkwitała wśród złego towarzystwa.
Druga, Hebanowa, w boleści, smutku ohydztwa.
Róża co pięknem skalana była.
Popadła w rozpacz i do złych dołączyła.
Chciała zapomnieć o Hebanowej Róży.
Nic jej nie mówiąc, bo to jej nie służy.
W końcu dłużej nie wytrzymała.
I z Hebanową Różą się spotkała.
Przyjaźń wróciła i dawne wspomnienia.
Kochają się dalej, nie ma wśród nich cienia.
Jednej z nich w końcu mocniej zabiło serce.
Gdy pewien kwiat spotkał się z nią w cynaderce.
Piękna Róża kocha go bardzo mocno tak.
I nie pozwoli by żadna inna, była w jego snach.
Pomimo wielkich trudności, które kiedyś były.
Piękna Róża, wróciła na dobrą stronę kutyły.
Wraz z Hebanową Różą dalej idą przez świat.
Ich przyjaźń jest wielka i miłość jak ptak.
Jednocześnie szalona i pewna, smutkiem błąkała.
Potrafiła być też gniewna i szydercza wyglądem.
Lub wrażliwa, jakby ukłuta żądłem.
Życie jej smutne, nietrwałe i ciężkie było.
Rodzina się rozpadła i zastępstwo przyszło.
Przyjaciele, na złą drogę piękną Różę zepchnęli.
Wprost w odmęty czeluści rozpaczy i tragedii.
Jedną przyjaciółkę, drobna Róża miała.
Ciemnowłosą, drugą Różę Hebanową zwała.
Kochały się dwie, ich przyjaźń była wielka.
Jedna drugą wpierała, sercem jak butelka.
Często po parkach spacerowały
i zaludnioną plażę często odwiedzały.
Na rowerach setki kilometrów objeżdżały,
i Pod Wielkim Mostem przejeżdżały.
Róża na swej drodze wiele spotkała miłości.
Mimo to, żaden nie był wart tej piękności.
Zranione serduszko miała nie raz.
Przykro jej było, że taki jest świat.
Nagle coś się złego w ich życiu stało.
Drogi się rozeszły w ich sercach biedniało.
Jedna piękna Róża, rozkwitała wśród złego towarzystwa.
Druga, Hebanowa, w boleści, smutku ohydztwa.
Róża co pięknem skalana była.
Popadła w rozpacz i do złych dołączyła.
Chciała zapomnieć o Hebanowej Róży.
Nic jej nie mówiąc, bo to jej nie służy.
W końcu dłużej nie wytrzymała.
I z Hebanową Różą się spotkała.
Przyjaźń wróciła i dawne wspomnienia.
Kochają się dalej, nie ma wśród nich cienia.
Jednej z nich w końcu mocniej zabiło serce.
Gdy pewien kwiat spotkał się z nią w cynaderce.
Piękna Róża kocha go bardzo mocno tak.
I nie pozwoli by żadna inna, była w jego snach.
Pomimo wielkich trudności, które kiedyś były.
Piękna Róża, wróciła na dobrą stronę kutyły.
Wraz z Hebanową Różą dalej idą przez świat.
Ich przyjaźń jest wielka i miłość jak ptak.
Ciemna strona
Zawsze ciemny, zawsze zimny, dociera do mnie dreszcz.
Gdy w pokoju, czy pod drzewem, ciemności widzę deszcz.
Słyszę głosy w głowie, burze całą, niepokonaną.
Nic już nie ma, zakrywam oczy i twarz znękaną.
Siedzę cicho, trzęsę się, słysząc w głowie śpiew.
Cichuteńki, delikatny, lecz po chwili gniew.
Krzyki, wrzaski, trzaski, spięcia.
Otwieram oczy, cisza znów i lekkie drgnięcia.
Ciało moje, takie chłodne, takie zimne.
Coś podchodzi w mą stronę, bardzo zwinnie.
Lecz niżej schody są, wstałam i zbiegłam.
Do piwniczki winnej, gdzie wejścia strzegłam.
Drzwi stare, drewniane, otwieram szybko.
A za nimi wino, korytarze, dym, łuczywko.
Wszędzie smród win i zaschniętej krwi.
Słyszę odgłos... potwór, pomóżcie mi.
Siedzę cicho, za jedną z beczek win.
A pod nią nogi, nieludzkie niby rozszalały nimb.
Głos okropny, jakby coś się dławiło.
Z bólu jęczało, syczało, charkało, wyło.
Twarz w kolana schowałam, by mnie nie zauważyło.
Lecz to coś uderzało w beczkę i mnie dobyło.
Twarz jego niby do połowy, cała pozszywana.
Nie miała dolnych warg ani powiek, roztrzaskana.
Patrzyło jeszcze przez chwilę, a ja się bałam.
Zatrzymało się, a ja czekałam.
Wiedziałam, że to koniec, że nie ma ratunku.
Tak, też się stało. Pożarło mnie, bez warunku.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)